„Jak będę duża to wybuduje sobie dom”
Zawsze marzyłam o domu z ogrodem. Już jako dziecko uwielbiałam śniadania na tarasie, grę w badmintona na trawie czy kiełbachę z ogniska, ewentualnie z grilla. Niestety przyszło mi mieszkać w bloku (co nota bene też było fajne!) a z wyżej wymienionych atrakcji korzystałam tylko przez dwa tygodnie wakacji, które zazwyczaj spędzaliśmy w jakimś spartańskim domku nad jeziorem, często gęsto w towarzystwie mrówek i toalecie oddalonej o 500 metrów.
To były najlepsze dwa tygodnie w roku!
Wiedziałam, że „jak będę duża” to „wybuduję sobie dom”. I będę miała własny ogród, z własnym tarasem i miejscem na ognisko. I te wspaniałe dwa tygodnie będą trwały wiecznie.
Wiadomo jak jest… życie weryfikuje plany. Jestem już duża. Nadal mieszkam w bloku. Czy wciąż marzę o domu? No ba!
„Idziemy na swoje”
Na pewnym etapie życia przychodzi chęć na stabilizację. U mnie ten moment nadszedł dobrych parę lat temu. Ślub, pies, dziecko, mieszkanie. Pierwsze dwie „pozycje” odhaczyliśmy szybko i dość spontanicznie. Dziecko nadeszło w idealnym dla nas czasie. Tylko własne cztery kąty kazały na siebie czekać. Zmiana pracy, zmiana miasta, brak oszczędności. I tak w kółko.
Kiedy sytuacja w końcu się ustabilizowała i wiedzieliśmy, gdzie mniej więcej chcemy zapuścić korzenie, teoretycznie nic nie stało na przeszkodzie, aby w końcu „pójść na swoje”.

Stateczność, nuda, kredyty
Mieszkamy w Niemczech. Tutaj mało kto decyduje się na kupno mieszkania lub budowę domu przed 30-stką. Stateczność, rutyna, zobowiązania finansowe. Nuda. Takie hasła padały na wieść, że chcemy się budować. No ok, coś w tym jest. Ale czy to coś złego? Dla mnie własne cztery kąty to raczej stabilizacja, bezpieczeństwo, rytuały. Hygge.
No dobra zobowiązania finansowe są do dupy.
Innym aspektem, jaki przejewiał się wśród „dobrych rad” było stwierdzenie, że dom to dużo pracy. Ogród, niekończące się renowacje, a ile sprzątania. Kupcie lepiej mieszkanie – mówili.
Dom czy mieszkanie?
Kupno mieszkania nigdy nie było dla mnie opcją. W moim wyobrażeniu własny dom to przede wszystkim własny teren. Chcę pić kawę w piżamie, chodzić boso po trawie, oglądać ulubiony film pod gołym niebem. Wyobraźcie sobie, że robię to wszystko na osiedlowym podwórku… No jakoś nie teges.
Renowacją zajmie się mąż, ogród ogarniemy razem, a sprzątanie – jak to sprzątanie – zawsze jest do dupy. Decyzja zapadła. Budujemy dom!

Miasto czy obrzeża?
Miasto czy jego obrzeża? W związku z tym, że obydwoje jesteśmy miłośnikami natury, decyzja nie była trudna. Zresztą ceny działek w mieście są tak kosmiczne, że nawet, gdybyśmy byli największymi fanami miejskiej dżungli, musielibyśmy zdecydować się na tereny podmiejskie.
My poszliśmy o krok dalej. Kupiliśmy działkę w samym środku lasu (nie mylić z dziczą – to piękne osiedle domków z drewna), ok. 60 km od Berlina. Tak, codziennie będę dojeżdżała te 60 km do pracy. Tak, najprawdopodobniej będziemy mieszkali z mrówkami. Spokojnie, toaleta będzie na miejscu.
Cieszę się jak dziecko! Hello forest!
